piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 3

"-Roksano...
-Tak?"

-Jest mi bardzo ciężko o tym mówić...- po tych słowach spuścił głowę.
-Hej! Wszystko będzie dobrze. Jeżeli chcesz możesz mi powiedzieć co się dzieje. -złapałam go za podbródek tak by patrzył mi prosto w oczy. Po jego twarzy powoli spływały łzy.
-To jest strasznie trudne. Ros ja się boję.
-Nie masz czego, możesz mi powiedzieć, wysłucham cię, pomogę, przynajmniej się postaram, jak kumpel z kumplem. -uśmiechnęłam się lekko, ale widziałam jeszcze większą rozpacz.
-Tak, wiem. Jestem chamem, pierdolonym chamem. Przez to co ci zrobiłem nawet nie chcę patrzeć w lustro.
-Było, minęło. Żyjmy dzisiejszym dniem. 
-Roksano, ja nie chcę być twoim kumplem, tylko i wyłącznie, kocham cię, ale nie możemy być razem, pomimo tego, jak bardzo bym się starał, to i tak nie mogę, nie chcę cię ranić.
-Justin, nie mam zamiaru uciekać, mogę ci pomóc, pomimo tego jak raniłeś mnie w szkole popisując się... Wtedy tak bardzo cię kochałam, ale teraz? Może to uczucie jeszcze gdzieś we mnie płonie, ale bardzo głęboko zakopane. A tak po za tym z czystej ciekawości pytam, to dlaczego nie mógłbyś być ze mną? W jaki sposób miałbyś mnie zranić?
-Widziałem, że coś do mnie czujesz, ale nie wiedziałem co... Myślałem, że to czysta nienawiść... Przepraszam. Roksi nie wiem ile mi zostało... - powiedział, znów spuszczając głowę jeszcze bardziej łkając.
-O czym ty wygadujesz?! -spytałam lekko roztrzęsiona tą sytuacją.
-Mam raka i  nie wiem ile mi zostało...
-Jak to?! -zapytałam ze łzami w oczach
-Raka nerki mam od tego, że nałogowo paliłem tytoń, marihuanę i inne używki. Nie umiałem kontrolować sowich nerwów. Drażniło mnie to, że mnie nie lubisz, tak bardzo mi na tobie zależało, lecz nie umiałem tego pokazać, a teraz czuję, że niewiele mi zostało. 
-Masz rację, raniłeś mnie i to strasznie, lecz nie chcę cię odrzucać, nie chcę o tobie zapominać, chcę byś był obok. -podeszłam do niego i się mocno przytuliłam, czułam, że tego właśnie teraz potrzebował, właśnie teraz. Nastolatek odwzajemnił uścisk i co kilka minut ściskał czulej i mocniej. Nie wiem ile tak staliśmy, ale było bardzo przyjemnie, jednak musiałam przerwać tą niezręczną ciszę.
-Justin musimy wracać, Lil się pewnie martwi.
-Okej - powiedział niechętnie. -Przepraszam, za to, że właśnie teraz jak umieram, wyznaję ci moją bezgraniczną miłość. -Po tych słowach oczy mi się zeszkliły i złapałam go mocniej za rękę.
-Głowa do góry! Jeszcze nic straconego, obiecuję, że będziesz żył. -Uśmiechnęłam się na pytający wyraz twarzy towarzysza i zaprowadziłam go do samochodu. W tej chwili czułam jak coś we mnie pękło, uczucie znów powróciło. Jechaliśmy w ciszy, rozmyślałam o całym zdarzeniu, o uczuciach do niego, sama nie wiem kiedy zasnęłam. Obudziła mnie...
__________________________________________________________________________
Uhhh, jak się wystraszyłam. Pisałam to powiadanie i nagle..... Laptop się przegrzał, ale na całe szczęście się zapisało ;).
Podoba się? = Komentarz
Mam nanieść jakieś poprawki? = Komentarz (dokładnie co)
CIEKAWI?
Całusy Dominika ;)

4 komentarze:

  1. kocham to opowiadanie :)
    nie mogę się doczekać nn :*

    OdpowiedzUsuń
  2. To bardzo miłe. Jejkuuuuuu takie kochane wszystkie jesteście. Pozdrawiam i całuje ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju strasznie przepraszam ze dopiero teraz ale dopiero teraz weszłam na twojego bloga i patrze ze poopuszczalam rozdzialy za co jeszcze raz bardzo przepraszam..
    I drugie przeprosiny za to ze nie ma polskich znakow. :c

    Nie nie nie !!!
    On nie moze umrzec!!

    Wyzdrowieje
    bedzie dobrze ...

    Zarypisty..
    Ide czytac dalej

    Weny niunia :**
    Anana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Nic się nie stało. Bardzo mnie to cieszy, że jesteś taka aktywna i tak się wczuwasz. Jeszcze raz dziękuję, pozdrawiam i życzę wesołych świąt!

      Usuń