sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 17

         Dni mijały. Każdego dnia przychodziłam tutaj, w to piękne miejsce. Przesiadywałam tu godzinami, a w mojej głowie kłębiło się tysiące myśli. Nie wiedziałam co się dzieje, co słychać u mojej rodziny.. przyjaciół. Martwiłam się... Próbowałam wiele razy zadzwonić do Justina, ale nie odbierał... Odchodziłam już od zmysłów. Pewnego dnia już miałam tego dość! Wstałam z samego rana, spakowałam się, uszykowałam, oczywiście nie zapomniałam poinformować o moim nagłym wyjeździe i ruszyłam na autobus. Na szczęście jeszcze po drodze spotkałam Drake i się z nim pożegnałam. Będę tęskniła za tym miejscem....
     
      Po kilku godzinach stałam przed domem. Nie mogłam się ruszyć z miejsca, nie wiedziałam co się u nich działo przez tyle czasu... Po kilku minutach weszłam do środka z wielką walizką.

-Mamo, tato! Wróci...-w domu nie było niczego. Było pusto. Wyjechali i zostawili mnie samą... Nie chcieli mnie!! Moja własna rodzina mnie nie chce!- upadłam na kolana i zaczęłam głośno szlochać. Nie wiedziałam co mam teraz ze sobą zrobić. Nawet nie mam gdzie mieszkać. Nie mam żadnych funduszy ani dachu nad głową. Po chwili wstałam i zaczęłam chodzić po mieszkaniu, przypominając sobie każde wydarzenie po kolei. Niektóre same przez siebie wywołały na mojej twarzy uśmiech. Na koniec siadłam na schodach i czułam ogromną samotność spoczywającą na moich barkach.
Justin! Przecież on nie mógł wyjechać! Wybiegłam z domu jak oparzona i biegłam ile sił w nogach przez cztery przecznice. Gdy stanęłam u progu jego domu, zawahałam się. Ale musiałam wiedzieć jak się czuje! Co z nim się dzieje! Po chwili byłam już pod jego drzwiami i zapukałam.
-Ide!-usłyszałam ten idealny, lekko zachrypnięty głos.-Roks..
-Nienawidzę cię! Jesteś zwykłym egoistą! Jak mogłeś mi to zrobić idioto!-rzuciłam się na niego z pięściami i głośnym szlochem
-Csii myszko-przyciągną mnie do siebie i pocałował w czubek głowy, nadal szlochałam w jego klatkę piersiową, wciągną mnie do środka i posadził mnie na swoich kolanach. Wtuliłam się w jego szyję. Tak bardzo za nim tęskniłam, tak bardzo mi go brakowało.
-Jak mogłeś mi to zrobić?-wyszeptałam z wyrzutem -Jak mogłeś pozwolić mi cierpieć?-zerwałam się z jego kolan- Jak mogłeś o mnie zapomnieć?! Jesteś zwykłym dupkiem, który martwi się tylko o siebie i swój zgrabny tyłek! Umierałam z tęsknoty! Martwiłam się każdego dnia, a ty nie dałeś żadnego znaku życia!-krzyczałam na całe gardło, ile sił w płucach.
-Nie mógłbym o tobie zapomnieć-szepną patrząc głęboko w moje oczy
-Zrobiłeś to Justin... Zostawiłeś mnie wtedy gdy cię na prawdę potrzebowałam...
-Nie miałem jak się odezwać.
-O czym ty do mnie mówisz? Słaba wymówka, a ja nie jestem naiwna i łatwa jak ci się wydaje...-wstał i powoli do mnie podszedł
-Tęskniłem za tobą każdego dnia, myślałem o tym jak się czujesz i co robisz. Byłem ciekawy czy o mnie myślisz, czy nadal jestem dla ciebie ważny.-założył mi pasmo włosów, które opadło mi na twarz- jesteś światełkiem w moim życiu, promyczkiem który świeci tylko dla mnie.  Kochanie nie wiem czy to do ciebie dotarło, bo ja nadal nie mogę w to uwierzyć, ocaliłaś mi życie! Dzięki tobie teraz tu jestem! Cholera, jakim dupkiem musiałbym być, żeby ciebie zostawić po tym co dla mnie zrobiłaś! Roksano Beckham, ja Justin dupek Bieber kocham cię na zabój!-miałam łzy w oczach, chłopak podszedł i mnie czule pocałował. To był jeden z tych pocałunków, w których oddawaliśmy wszystkie swoje uczucia i miłość do siebie.
-A więc czemu nie zadzwoniłeś ani razu?
-Zgubiłem telefon-podrapał się po karku, a jego policzki nabrały lekko różowego koloru, ja natomiast wybuchłam niekontrolowanym śmiechem
-Jesteś taki beznadziejny-zażartowałam i pokręciłam głową.
Resztę dnia spędziliśmy razem. Opowiadaliśmy sobie o wszystkim co się działo. Zbliżał się wieczór, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Przecież nie mam dachu nad głową...
-Co się stało z moimi rodzicami?-szepnęłam, ponieważ nie dałabym rady wypowiedzieć tych słów głośniej przez tą gule, która utworzyła się w moim gardle
-Co to za pytanie?-spojrzał na mnie zdezorientowany
-Nie ma ich.. Dom jest cały pusty...- łzy spłynęły po mojej twarzy
-O czym ty mówisz?
-Przyjechałam dzisiaj. Chciałam przywitać się z rodzicami i zostawić rzeczy, ale nikogo ani niczego tam już nie było. Oni mnie zostawili. Już mnie nie chcą Justin. Nie zapewnili mi nawet dachu nad głową... zostawili na pastwę losu- szeptałam, a moja twarz była mokra od łez
-Nie mam o niczym pojęcia! Jak oni mogli to zrobić?! Jak mogli zostawić cię samą, bez żadnych słów wyjaśnień? Oh kochanie-przytulił mnie do siebie i całował całą moją twarz.-Masz mnie. Nigdy nie będziesz sama, a zamieszkasz ze mną. Zaopiekuję się tobą najlepiej jak potrafię.
-Justin jak ja mam ci dziękować? Ratujesz mi życie!
-No to jesteśmy kwita!- uśmiechną się do mnie w najlepszy sposób jaki umiał i dodał mi otuchy.
Niedługo po tym pojechaliśmy samochodem po moją walizkę, która została w domu. Wiedziałam, że mam Justina, ale czułam się przygnębiona, samotna. Wyobraź sobie jak to jest gdy zostawia cię rodzina, Wyjeżdża bez słów wyjaśnień. Nie wiem o co tu chodzi, co im zrobiłam... Mam 17 lat, jeszcze się uczę i chciałabym się bawić jako nastolatka.... Niestety nie jesteśmy w stanie przewidzieć co się stanie, jaki plan ma dla nas los... Wiedziałam jedno. Muszę dorosnąć, być odpowiedzialna i maszerować przez życie z wielką pewnością siebie by podołać wszelakim problemom. Jechaliśmy w ciszy. Gdy byliśmy pod domem, spojrzałam na nią z tęsknotą. Justin zabrał walizkę, a ja jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniach. Chodziłam w tę i s powrotem, przypominając sobie wszystkie kłótnie, żarty, rozmowy. W moim gardle znów zaczęła tworzyć się wielka gula, a z oczu popłynęła jedna samotna łza. Nie słyszałam kiedy Justin wszedł do pomieszczenia, objął mnie dając poczucie bezpieczeństwa, lekko masując moje plecy.
-Jestem tu dla Ciebie. Damy radę-mówił mi do ucha.
-Nie mamy innego wyjścia, Justin. Od dziś musimy dorosnąć. Musimy być odpowiedzialni. Musimy się wspierać i grać w jednej drużynie.-chłopak przytulił mnie jeszcze mocniej i pocałował w czoło.
-Kocham cię najmocniej na świecie. Dla nas jestem w stanie zabić...
Oboje wiedzieliśmy, że musimy stawić czoła wyzwaniom.
Gdy wróciliśmy do domu, byliśmy bardzo zmęczeni od napływu tych wszystkich emocji jednocześnie.  Od razu położyliśmy się spać.
Następny dzień to był powrót do rzeczywistości. Umyłam się, zrobiłam śniadanie i poszłam obudzić Justina.
-Kochanie-zaczęłam całować jego całą twarz, a Justin zaczął chichotać.
-Takie poranki to ja lubię-złapał mnie w pasie i przewrócił nas tak, że teraz on był nade mną-Kocham cię-pocałował mnie w usta.
-Ja ciebie też, a teraz ruszaj dupsko. Dzisiaj szkoła!-Justin głośno jękną i opadł na poduszkę.-Czekam na dole.
Po piętnastu minutach chłopak zszedł gotowy do szkoły i zaczęliśmy jeść śniadanie.
-Czemu tak na mnie patrzysz? Z moją twarzą jest coś nie tak?
-Jest wszystko tak jak powinno być. Tu gdzie teraz jesteśmy, w tej sytuacji. Widocznie taka była kolej rzeczy, a ja dziękuję Bogu, że tak się stało. Jesteś najlepszym co mam w życiu.-uśmiechnęłam się do niego.
-Dziękuję, że przy mnie jesteś.



_________________________________________________________
Wiem, wiem!
Długo nie było rozdziału, ale byłam po operacji i nie mogłam siedzieć przy komputerze!
sama jestem zaskoczona, że dodałam to dziś, bo mam w szkole totalną masakre!

Do następnego! bye ;*
       

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 16

-Spokojnie Skarbku. Też Cię kocham, będę. Do zobaczenia... "niedługo" pomyślał przytulił mocniej się do niej. Pocałował ją czule w czubek głowy i uśmiechnął się pocieszająco...

Wsiadłam do samochodu. Popatrzyłam jeszcze w stronę ukochanego, a w oku od razu zakręciła się łza. Wiem, że strasznie będę tęskniła. Muszę uwolnić moją głowę od tych myśli. Teraz musi być już tylko lepiej. Nie, nie oszukujmy się, nigdy nie będzie dobrze. Ostatnie dni były prawie udane. Uh.. Tak, prawie. Miałam przy sobie Justina. Jest całym moim światem, sercem... ale brakuje mi jednej osoby. Na początku byłam tak jakby zła na Boga, że mi ich zabrał, ale później dotarło do mnie, że nie mogę być samolubna. Oni tu na ziemi strasznie cierpieli. Pamiętam jak przyszłam do babci, w tedy, gdy już powoli jej nie było... To było straszne. Tak, wtedy też byłam samolubna... Widziałam podłączoną ją do jakiegoś urządzenia, bo ni mogła już sama oddychać. Wszędzie rurki, kabelki... Jeszcze nie mogła mówić... Sepleniła... Cały czas spała... Nieruchomo... Śniła jej się własna matka... Otwierała oczy na zaledwie 5 sekund i znów zasypiała... Ja nie siedziałam wtedy z nią... Płakałam i wychodziłam.. Nigdy sobie tego nie wybaczę... Ostatnie chwilę spędziłam bez niej. Wiedziałam, że pomimo jej stanu, ona wyzdrowieje... Niestety nie stało się to.. Zmarła.. A łzy dalej kręcą mi się w oku gdy tylko przypomnę sobie ten straszny widok. Jest to straszne. Lecz w głowie nie widzę jej tylko takiej. Pamiętam ją też uśmiechniętą i wzruszoną jak mówiłam jej wierszyk na dzień babci.


~*~

Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam piękny widok. W oczy rzucał się ogromny oszklony budynek, przed nim mały staw, nad nim mały mostek, a obok drewniane ławki, dookoła było mnóstwo różnorodnych kwiatów, całą tą kompozycję oświecało słońce. Spodobało mi się tu. Po chwili samochód staną, a kierowca otworzył mi drzwi.
-Witamy w sanatorium panno Roksano- kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam. Kierowca był w średnim wieku.
-Jak pan to robi?
-Co takiego?
-Cały czas jest pan uśmiechnięty...-zmarszczyłam czoło.
-Może się przejdziemy?-kiwnęłam głową i ruszyliśmy po równej ścieżce. Szliśmy w zadumieniu przez długi czas.

-A więc?..-zagadnęłam.
-Jesteś niecierpliwa-zaśmiał się lekko.
-Owszem, Chciałabym poznać pana idealny przepis na życie.
-To tutaj.-rozejrzałam się dookoła, a widok był po prostu nieziemski. Byliśmy w pięknym ogrodzie. Było tu piękne spokojne jezioro, a nieopodal jedna, samotna ławka, przy której rozpoczynały się piękne rzędy róż. Każda z nich była tak pięknie wyeksponowana przez promienie słońca. Zabrakło mi słów... Popatrzyłam na kierowce z wielkim uśmiechem.
-Tak wiem.-uśmiechną się
-Co dalej?
-Usiądźmy- powoli ruszyliśmy w stronę ławki.-Swoje szczęście poznałem własnie tutaj. Na początku pracowałem w sanatorium jako boy*, miałem 20 lat. Często przyglądałem się ludziom. Gdy pojawiła się ona, zwariowałem. Miała długie blond loki i kwiaciastą suknię. Za ten uśmiech byłem w stanie oddać własne życie. Obserwowałem ją każdego dnia. Codziennie wychodziła o tej samej porze, byłem zaintrygowany, więc postanowiłem ją śledzić. Przychodziła właśnie tutaj, siadała na tą ławkę i przesiadywała godzinami. Przychodziłem za nią każdego dnia. Tak, wiem to banalne ale byłem młody...-zaśmiał się- Któregoś dnia postanowiłem się odważyć i do niej podejść. Była wystraszona i zaczęła krzyczeć-z jego gardła wydobył się gardłowy śmiech-Nie wiedziałem co mam powiedzieć, byłem zakłopotany. Przez długi czas nie przychodziłem już za nią. Nie wiedziałem co mam robić. Ta kobieta zawładnęła moim sercem i rozumem. Pewnego dnia, zupełnie zamyślony szedłem przed siebie. Myślałem o tym co się ze mną dzieje. Moje nogi przyprowadziły mnie tutaj. Dopiero wtedy zacząłem się rozglądać i byłem oczarowany. Ten widok ujął moje serce.-Po co tu przyszedłeś?-usłyszałem zaskoczony.-Umm... sam nie wiem...-powiedziałem zakłopotany drapiąc się po karku.-Mam na imię Drake.-wyciągnąłem dłoń w jej stronę.-Blanca- ująłem lekko jej drobną dłoń i ucałowałem. Później usiedliśmy na tej ławce i rozmawialiśmy. Spotykaliśmy się tu każdego dnia. Do głowy przychodziły nam co raz to bardziej zwariowane pomysły. I tak minęło lato, a ona musiała wyjechać, byłem załamany, nie wiedziałem co mam zrobić...Moje serce rozbiło się na miliony kawałków. Przyszedłem tutaj i błagałem ją by została, nie mogła. Wyjechała, a ja nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca, nic mi nie wychodziło. Rzuciłem wszystko i pojechałem do niej. Starałem się, chodziłem po różnych urzędach, spałem na ulicach, ale nie traciłem nadziei, Któregoś dnia zobaczyłem ją, szła ulicą z szerokim uśmiechem.-Blanca!-krzyknąłem, obejrzała się i zobaczyła mnie biegnącego w jej stronę, była naprawdę zaskoczona.-Co ty tu robisz?-powiedziała cicho.-Przyjechałem do ciebie. Nie mogłem się na niczym skupić, nic mi nie wycho...-uciszyła mnie pocałunkiem-Cieszę się, że jesteś!... I po tamtym wydarzeniu zamieszkałem tam. Jej rodzice przyjęli mnie bardzo ciepło, ogólnie okazało się, że jej rodzice byli przyjaciółmi mojej rodziny, pozwolili mi mieszkać u nich, jej ojciec zatrudnił mnie w swojej firmie hutniczej. Wszystko było idealne, ale nie na długo...-powiedział ściszonym głosem-po roku okazało się, że ma białaczkę i nic nie da się już zrobić, zawsze mi powtarzała, że mogę być smutny jak się pożegnamy... Była wspaniała i tęsknię za nią...
-Tak mi przykro.... Dlaczego mi pan to powiedział?-zapytałam ciekawa.
-Mów mi Drake.-uśmiechną się szczerze- Wiem, że coś cię trapi, nie wiem co bo nie znam twojej historii, ale tym skrótem z mojego życia chcę ci przekazać, że w naszym życiu nie ma czasu na smutek. Ja straciłem osobę, która była światłem w moim ponurym życiu. Ona nauczyła mnie patrzeć na ten świat przez różowe okulary. Gdy ona odeszła przypomniały mi się jej słowa ,, Ból czyni cię silnym. Strata czyni cię potężnym". Było mi naprawdę ciężko, ale wiedziałem, że ona byłaby naprawdę zła gdybym był smutny, ponieważ nigdy się nie pożegnaliśmy.
____________________________________
BAM BAM BAM!
Mała niespodzianka po takim czasie :) 

Mam nadzieje, że ktoś tu jeszcze zagląda :)
See you soon :*

środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 15

"...Justin..."

... Nie opuścisz mnie, prawda?-starałam się uniknąć jego wzroku jak tylko mogłam. Strasznie bałam się odpowiedzi. Kochałam go. Przez cały czas go kochałam, ale oszukiwałam siebie samą. Krzywdził mnie, ale nie obchodziło mnie to. Wiedziałam, że go podpuszczali. Wiem, że jestem brzydka, jeszcze z aparatem i okularami.
-Nigdy.-wyrwał mnie z zamyśleń. Po chwili do mnie dotarło, co powiedział. W moich oczach pojawiły się łzy. Przytuliłam go delikatnie. Wiedziałam, że nie jest do końca silny. Któż by był po tylu operacjach.
-Dziękuję...-szepnął mi we włosy. Po chwili poczułam jak na moje ramię skapnęły 2 samotne słone łzy. Przytuliłam go mocniej, ale nadal ostrożnie. 

***

Dni mijały w mgnieniu oka. Codziennie widywaliśmy się w parku. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Nie było czasu na nudę. w tym czasie strasznie się do siebie zbliżyliśmy. Bałam się przyszłości. Teraz starałam się o tym nie myśleć tylko cieszyć się teraźniejszością. Z moim i Justina zdrowiem było już w porządku. Ogromnymi krokami zbliżał się wypis. Ja będę musiała wyjechać za granicę do odpowiedniego sanatorium. Czyli czeka nas wielka rozłąka. Wierzę, że ją wytrzymamy. Musimy. Chcę aby to Justin okazał się tym jedynym. Niestety nic nie jest pewne, bo mój ukochany ma nadal osłonkę "Bad boy'a".

***

-Dzień dobry -odparł znienawidzony przeze mnie lekarz
-Witam.- uśmiechnęliśmy się krzywo, za to pan Wilson. Cały czas to robił. Bałam się go. To śmieszne, ale dla mnie był oschłym egoistą, a do Justina był miły i ciągle obdarzał go perlistym uśmiechem.

-Jest pan gejem?-powiedział prosto z mostu Justin, zbił mnie z tropu.
-Tak-westchnął- aż  tak po mnie widać?
-Trochę tak. Uśmiecha się pan do mnie cały czas, jest pan dziwnie miły i aż za bardzo sympatyczny. 
-Przepraszam-powiedział zakłopotany.
-Nic się nie stało, tylko chcę aby pan wiedział, że jestem w stu procentach hetero seksualny, a moja ukochana stoi po mojej lewej stronie.-spojrzał na mnie, a na mojej twarzy zagościł ogromny rumieniec.

***
Dzisiaj dostaliśmy wypis. Niedługo będziemy wychodzili stąd. Z jednej strony bardzo się cieszę, a z drugiej jestem strasznie smutna. To dzisiaj, dzisiaj zacznie się rozłąka na 2 miesiące. o 14.20 przyjeżdża po mnie samochód. Obecnie jest 11.55. Zostało nam mało czasu. Tak, wiem strasznie to przeżywam.

-Co się dzieje?-podszedł do mnie i czule przytulił
-Justin, to już niedługo...
-Kochanie, nie przejmuj się tym. Ten czas szybko minie.
-Justin to całe 2 miesiące, ja nie wytrzymam tak długo-mruknęłam z nie zadowoleniem.
-Nie smuć się. To naprawdę nie będzie trwało długo.
-Jus, co już kombinujesz ?
-Nic skarbie, nic takiego czego później będziesz żałowała.
-Czyli się teraz nie dowiem prawda?
-Nie-przysunął się bliżej mnie i musnął moje usta.

Moich rodziców i brata nie widziałam już od 2 miesięcy. Może gdzieś wyjechali. Nie wiem. Tu nie dostawałam żadnych informacji o nich. Trochę się boję, w sumie sama nie wiem co myśleć. Nie mięli nigdy wrogów, byliśmy normalną, bezproblemową rodziną. Nie dopuszczałam się żadnych negatywnych myśli. Zawsze byłam optymistką. Nikt nie wie, że w tak drobnym ciele istnieje tyle problemów. Codziennie zakładam na siebie maskę. Nikt nie jest w stanie odczytać moich uczuć. uważam, że jestem strasznie skomplikowana. Jestem strasznie wrażliwa. Strasznie wczuwam się w nowe znajomości i stałe przyjaźnie. Strasznie boję się odrzucenia. Nie raz w życiu byłam wyśmiewana, samotna. Myślałam, że nigdy się już nie zakocham, ale pojawił się Justin. Nie wiedziałam co do niego czuję. W jego oczach widzę to czego nie widzę w żadnych innych. Jego oczy to są mają w sobie takie prawdziwe iskierki. Potrafiłam o nich myśleć całymi dniami, śnić. Co prawda zranił mnie, ale potrafię mu wybaczyć, tu teraz.

***

Pod oknem zauważyła czarnego SUV'a, w jej oku zakręciła się samotna łza. Podeszła do Justina i wtuliła się w jego ciepłą klatkę piersiową.

-Muszę już iść. Kocham Cię, dzwoń.
-Spokojnie Skarbku. Też Cię kocham, będę. Do zobaczenia... "niedługo" pomyślał przytulił mocniej się do niej. Pocałował ją czule w czubek głowy i uśmiechnął się pocieszająco...


_________________________________________________________________________

PRZEPRASZAM, NIE BYŁO MNIE I NIE MIAŁAM JAK NAPISAĆ. 

SMUTNO, MAM NADZIEJĘ, ŻE MNIE NIE ZOSTAWICIE. KOCHAM WAS <3

INFORMUJĘ

 


piątek, 21 marca 2014

Rozdział 14

"-Proszę pani..."

-C-co się stało?
-Podczas operacji Justin stracił bardzo dużo krwi. Są bardzo małe szanse na przeżycie, ale robimy wszystko co w naszej mocy. -powiedziała młoda kobieta ze skruchą. Nic nie powiedziałam, po prostu zaczęłam płakać. Kobieta podeszła do mnie i mnie przytuliła. Nie spodziewałam się tego, ale potrzebowałam tego. Po chwili zaczęłam głośno szlochać, ale nie mogłam opanować moich łez. Chłopak, którego kocham może umrzeć. Zostałam z tym zupełnie sama. Nie mam wsparcia od rodziców i brata. Jak to cudnie brzmi. Nigdy nie przeszkadzała mi samotność. Lubiłam siedzieć sama, wspominać i płakać. Zawsze wkurzało mnie to jak ktoś zadawał zbyt dużo pytań, lub jak ktokolwiek za dużo gada. Potrzebowałam bliskości mojego brata. Nie rozumiem dlaczego go tu nie ma. Zawsze się kłóciliśmy, ale po kilku godzinach rozmawialiśmy normalnie. Mam nadzieję, że za parę dni, godzin tu przyjdzie. Muszę być silna. 

-Dzień dobry.- do sali weszła kobieta z jasnymi włosami i okularami. 
-Klaudia? -szepnęłam
-Cz-cześć..
-Hej. Co Ty tu robisz?
-Jak się dowiedziałam, że leżysz tu, to od razu przyjechałam. Bałam się. Pamiętaj, ja Cię zawsze kochałam. Nawet gdy ze sobą nie gadałyśmy, to w głębi duszy wierzyłam, że jeszcze się pogodzimy i znów będziemy jak siostry. Sasana, ja tęsknię. -teraz już płakałyśmy teraz dwie.
-Chodź tu! -Klaudia podbiegła do mnie szybko i się przytuliłyśmy. Tęskniłam za jej bliskością, za jej wsparciem, pocieszaniem, wyjątkowym humorkiem i zapachem, po prostu za wszystkim. W głębi duszy wiedziałam, że już się nie rozstaniemy. 
-Cii, będzie dobrze. -wodziła opuszkami palców po moich plecach, uspakajało mnie to, jak zawsze.
-Dzię-dziękuję
-Spokojnie, pójdę zapytać się pielęgniarki co dokładnie z nim, ok?-skinęłam głową.

W pomieszczeniu zauważyłam krzyż, klęknęłam przed nim i zaczęłam się modlić. Nie powiem, że nie, ale wylałam wiele łez. Nie wiem dlaczego przytrafiło się to właśnie mu. Jak zawsze prosiłam o to samo.


"Panie Boże, proszę, aby ludziom na Ziemi żyło się lepiej,
aby każdy stawał się lepszym człowiekiem,
aby Babci w niebie żyło się lepiej,
by mój mały braciszek był tam grzeczny,
by nikt nie musiał w nocy płakać,
aby nikt już nigdy nie cierpiał.
Tym razem proszę o jeszcze jedną rzecz.
Moja Babcia powiedziała, że ten młody chłopak, którego kocham, będzie Tym jedynym.
teraz odbywa on bardzo poważną operację.
Proszę, pomóż mu, błagam!
Kocham Cię i za wszystko przepraszam.
Chcę być lepszym człowiekiem, staram się.
Wierzę, że kiedyś osiągnę mój cel.
Jeszcze raz przepraszam."

Nagle do pokoju weszła Klaudia.
-Udało się! 
-Dziękuję-szepnęłam, po czym wtuliłam się w przyjaciółkę. Wiedziałam, że dzięki Niemu się udało, znów byłam wdzięczna. On jako jeden z niewielu mnie rozumie. Jestem Mu strasznie wdzięczna, mam nadzieję, że kiedyś będę mogła zrobić to osobiście.

***

Po kilku dniach wszystko było w normie. Mogłam samodzielnie chodzić, schylać się. Lubiłam wychodzić do ogródka za szpitalem- tak, jeszcze tu jestem. Cieszyłam się, bo Justin wracał do zdrowia. Nie wiem gdzie są moi rodzice, nie obchodzi mnie to. Nigdy się mną nie interesowali. Praktycznie zawsze byłam sama. Mojego brata nigdy nie było w domu. Często wychodził z domu na imprezy, ale mu jako jedynemu ufałam.  
-Dziękuję- usłyszałam znajomy głos, ale nie wierzyłam, że to może być on. 
-Justin?!- moje oczy prawie wyszły z orbit.
-Tak...-szepnął, ja rzuciłam mu się na szyje, a z moich oczu poleciały łzy. Położył delikatnie dłonie na moich plecach i zaczął po nich jeździć opuszkami palców. 
-C-co Ty tu robisz?
-Tam -wskazał palcem w kierunku jednego z wielu okien- jest sala, w której obecnie się znajduję. Czyli mam bardzo doby widok na ogród. Jest piękny. Od kilku dni wyglądam codziennie i obserwuję jedną wyjątkową kobietę. Zastanawiam się o czym ona tak myśli, jednak w tym czasie zastanawiam  się dlaczego, ta kobieta naraziła swoje życie, ratując moje.
-Justin... Mi bardzo na Tobie zależy, ja tak bardzo się bałam. Miałeś tyle operacji. Codziennie lały się łzy. Nikt nie mógł ze mną porozmawiać, bo nie odpowiadałam. Cały czas się modliłam, abyś z tego wyszedł. Nikt mnie nie rozumiał. Justin...



______________________________________________________________________________
BEZNADZIEJAA!
BRAK WENY, ALE STARAŁAM SIĘ COŚ WYMYŚLIĆ!
ZA TYDZIEŃ BĘDZIE NA 100% LEPIEJ.
PRZEPRASZAM.
KOCHAM WAS, DOMI ;*
(KTO CHCE BYĆ INFORMOWANY, NIECH NAPISZE W KOMENTARZU ASK 'A LUB GG)

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 13

"-Czy mogę go zobaczyć?- zapytałam z nutką nadziei..."

-Umm.. Justin nadaj jest pod narkozą.
-Nie szkodzi, chciałabym go zobaczyć.- uśmiechnęłam się znacząco
-Dobrze, zaraz zawołam pielęgniarkę z wózkiem. Na razie nie może pani schylać się i chodzić. Musi pani bardzo uważać- skinęłam głową.

 Doktor wyszedł po chwili, a moją głowę zaatakowało 5 tysięcy myśli, oczy wypełnił strach, ale starałam się wyglądać pewnie. W mgnieniu oka pojawiła się starsza, niska osoba, a na jej twarzy ciągle widniał uśmiech- zazdrościłam jej tego. Pomogła mi wejść na wózek, można również stwierdzić, że mnie na niego przeniosła, było mi niezręcznie, ale ona posłała mi promienny uśmiech, który od razu odwzajemniłam. 

Podążałyśmy korytarzem, tak jak juz wspominałam, nie lubię szpitali, bo większość z tych ludzi wyglądała jak byłaby skazana na męczeńską śmierć czy coś w tym stylu, a tak naprawdę, mieli lekkie urazy czy coś.
Gdy się tak rozglądałam zauważyłam coś na co nigdy nie zwracałam uwagi. Ludzie tu byli nieskazitelnie intrygujący. W kąciku dla dzieci siedział samotny chłopiec, który miał podłączoną kroplówkę, ale był uśmiechnięty. 

-Możemy tam podjechać? -zapytałam niewinnie i wskazałam ręką na kącik.
-Pewnie-uśmiechnęła się jeszcze szerzej, myślałam, że już bardziej się nie da, ale mnie zaskoczyła.
-Chcesz zostać z nim sama?
-Uh, mogłabym?
-Owszem-uśmiechnęłam się ciepło, a po chwili pielęgniarka odeszła do ekspressu po kawę.
-Cześć, mam na imię Roksana.
-Ceść, ja mam na imię Koldian. -jakie to było urocze.
-Miło mi cię poznać. A tak w ogóle to co tu robisz?
-Mi panią tes. Musę tutaj siedzieć bo powiedzieli, ze nie duzo casu mi zostało i muse być na obselwacji, ale z tego co wiem, to mozna mnie jesce uratowac, ale ta opelacja jest baldzo dloga, a ja z mamusią nie mam na nią pieniędzy. -posmutniał, nie zastanawiałam się długo, tylko podjechałam do niego i go uścisnęłam, było mi smutno i wiedziałam, że muszę pomóc. 
-Będzie dobrze, zobaczysz. -uśmiechnęłam się do niego, a on uścisną mnie jeszcze bardziej. -A i jeszcze jedno, nie nazywaj mnie "pani", bo czuję się staro.
-Dobze, Loksano
-Proszę pani, musimy już iść, bo niedługo musi pani wracać do łóżka.
-Okej. Do zobaczenia Kordian.

Po sekundce byliśmy przed salą numer 7, a mnie ogarnęły jeszcze większe nerwy, teraz zaczęłam panikować, Ania chyba to zauważyła.
-Jak nie jesteś gotowa to nie musisz tam iść.
-Denerwuję się, bo nie wiem co mam zrobić, ale go kocham, boję się, ale, że...po prostu musze tam wejść - Wziełam głęboki oddech i gdy tylko przejchałam wózkiem przez próg sali Justina urządzenia do których był podłączony wręcz oszalały. Podskoczyłam przerażona wpadajac w panike. Od razu na sale zaczęli sie zbierać lekarze przystepując do ratowania Justina. Mnie mimo mojej woli wyprowadzili.
- Co z nim ?! Co mu sie dziej ?! - Krzyczałąm na pielęgniarki które biegły do sali numer 7, lecz zadna nie zwrqacała na mnie uwagi. Byąłm roztrzęsiona, bałam sie o Jussa, cały czas błagałam żeby nic mu nie było. Do sali ciągle wbiegali nowi lekarze. Strasznie się bałam. Pytałam ciągle pielęgniarkę co się dzieje, ale nie chciała mi podać odpowiedzi. Zawieźli mnie do mojej sali, ja nawet nie miałam nic do gadania. Ręce mi się trzęsły, a serce waliło jak szalone. Minuty mijały nieubłaganie długo, a każda następna minuta stawała się gorszym koszmarem. Zaczęłam strasznie panikować. Mój organizm chyba był strasznie osłabiony, bo po chwili widziałam coraz większą ciemność, zemdlałam.

Byłam jakby w 2 świecie. Widziałam światło na końcu. Bardzo było tam pięknie. Nagle przed moimi oczami pojawiła się postać ubrana w białą szatę.
-babcia? -szepnęłam
-Witaj wnusiu.
-Babciu, boję się.-z moich oczu poleciały łzy
-Wiem  kochanie, bądź silna. Proszę nie okaleczaj się już. Bardzo mnie to boli. Patrzę i czuwam nad Tobą cały czas. Chcę abyś o tym wiedziała. Zawsze będziesz moją perełką.
-Babciu, potrzebuję Cię tam na ziemi! Chcę abyś była przy mnie..-teraz już się rozpłakałam
-Jestem z Tobą cały czas.
-J-j-j-jak to?- mówiłam poprzez szloch.
-Dbaj o tego tam na dole. Będę przy Tobie. Kiedyś na pewno do Ciebie przemówię, po prostu czekaj i nie pozwól mu odejść, a teraz musimy się pożegnać, czeka na Ciebie tam na dole. Kocham Cię perełko.
-Kocham Cię, babciu.

-Słyszysz mnie?-zapytał chrapliwym głosem lekarz. Zamrugałam kilka razy by przyzwyczaić się do światła  w pomieszczeniu.
-Co się stało?-zapytałam jeszcze lekko nie świadoma czegokolwiek
-Jak wiesz oddałaś szpik młodemu chłopakowi, miał on krwotok wewnętrzny i nadal trwa operacja, jest ona bardzo trudna, ale musimy dać radę. A co do Pani. Pani organizm jest osłabiony i nie może się Pani denerwować. -powiedział niemiłym tonem
-Wie Pan, że w moim przypadku jest to bardzo trudne!
-Wiem, ale proszę się uspokoić.
-Mógłby mnie Pan zostawić samą? Nie mam siły...-mężczyzna nic nie powiedział, tylko wyszedł.-Na szczęście- westchnęłam. Był on naprawdę niemiły. Miałam go już po dziurki w nosie. Po chwili zaczęłam myśleć o moim "śnie", w głębi duszy czułam, że tak jest. Pomodliłam się, zawsze czułam, że Bóg mnie słyszy, wiem, że nie wszyscy to czują. Zawsze chciałam kogokolwiek nawrócić do wiary. Religia w moim życiu stanowi bardzo dużą część.

-Proszę Pani...



___________________________________________________________________________

PRZEPRASZAM, ŻE TAK PÓŹNO, ALE NIE MIAŁAM JAK DODAĆ ROZDZIAŁ, PONIEWAŻ NIE MIAŁAM KOMPUTERA ;/// JESZCZE RAZ PRZEPRASZAM. KOCHAM WAS! <3

niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 12

"-Pani Roksano, musimy już iść..."

-D-dobrze.
Weszłam z lekarzem do jednej z sal. Spojrzałam na moje ręce, które strasznie się trzęsły. Byłam przerażona, w głowie miałam 5 tysięcy myśli pesymistycznych, ale musiałam je wyrzucić z głowy. Robię to dla osoby, którą kocham, nie wiem czy ona kocha mnie. Jeśli to nie wyjdzie, to nie do końca się załamię ponieważ to jest jedno z moich marzeń. Nie wiem gdzie są moi rodzice, szczerze, nie obchodzi mnie to, zawsze mieli mnie głęboko, tak.. To boli, ale zdążyłam się przyzwyczaić. Alana nie ma praktycznie cały dzień w domu. Wraca zawsze o 3 w nocy, zapewne później zobaczy kartkę, ale wtedy będzie już po wszystkim.

-Proszę się przebrać w piżamę i położyć się na łóżku, zaraz przyjdzie pielęgniarka Ania i podłączy pani kroplówkę.
-Dobrze i dziękuję.-uśmiechnęłam się szczerze.
-Umm ... Nie ma za co. Temu chłopcu trzeba pomóc.
-Mam pytanie.
-Śmiało.
- Potrzebuję porozmawiać z kimś zaufanym, ale nie wiem kim. -spuściłam wzrok na podłogę.
-Wezwę psychologa, ale teraz proszę się przebrać i czekać cierpliwie. 
-Ok.

Z torby wyjęłam  moją luźną piżamę z Hello Kitty- moja ulubiona. Weszłam do łazienki, przebrałam się, związałam włosy i usiadłam na łóżku, wykonałam wszystko zgonie z zaleceniami doktora. Nie wiem ile tak siedziałam, straciłam rachubę czasu, ale po chwili weszła młoda dziewczyna może 3 lata starsza ode mnie. Domyśliłam się, że jest to zaufany psycholog, dopiero po studiach, dzięki temu, że była młoda, pewnie łatwiej mi się będzie z nią rozmawiało. 

-Witaj, słyszałam co chcesz zrobić, również słyszałam, że potrzebujesz pomocy.-uśmiechnęła się ciepło.
-D-dzień dobry -jąkałam się -Tak, przydało by mi się trochę wparcia.
-Jestem Ania i nie mów mi "dzień dobry", bo czuję się staro- zrobiła zabawną smutną minkę, na którą cicho się zaśmiałam.
-Ok, Ania. Nie chcę abyś pomyślała, że jestem jakaś nienormalna, bo mam 17 lat, a już chcę być dawcą i nie funkcjonować do końca normalnie.
-Nie myślę tak, ale wyrzuć to z siebie bo widzę, że cię już to zabija.
-Oh, dokładnie. A więc... Ten chłopak, który leży w sali numer 7 ma raka nerki, a ma ją 1, to on bardziej potrzebuje pomocy, bardziej niż ja. Kocham go, ale nie wiem czy on mnie. Boję się o to, że nie zaakceptuje tego co dla niego zrobiłam. -spuściłam głowę, a łzy cisnęły mi się do oczu, chciałam to powstrzymać, ale to było silniejsze ode mnie. -Jeśli nie będzie  mu to pasowało, to niby nic się nie stanie, bo spełnię swoje marzenia. Uwielbiam pomagać innym, jednak psychicznie jestem zbyt słaba i nie daję rady, dlatego chcę pomagać fizycznie-uśmiechnęłam się słabo, a samotna łza spłynęła mi po policzku.
-Nie przejmuj się tym. Nie znam go, ale jak jest prawdziwym mężczyzną, to będzie dziękował ci do końca życia. Nie wiem, czy inna 17-latka by odważyła się na taką pomoc. Widać, że go kochasz, będziesz do końca jego małym aniołkiem. Będzie dobrze. Zawszę będę z Tobą, wiesz gdzie mnie szukać i jak będziesz potrzebowała pomocy to wiesz gdzie mnie szukać. 
-Wiesz, że po tym zabiegu będę musiała wyjechać?
-Tak, wiem. Ale nie przejmuj się, będzie dobrze.
-Ale wydaje mi się, że wtedy będę cię potrzebowała najbardziej.
-Uh... To może podam ci mój numer?
-Dziękuję.-emocje przejęły mnie i łzy spływały mi strumieniami, ale Ania delikatnie je otarł, zabrała mi telefon i wystukała numer. 
-Zawsze jak będziesz mnie potrzebowała- dzwoń. 
-Witam, przyszłam podłączyć kroplówki.
-Dzień dobry.
-To ja już pójdę, do zobaczenia Roksano.
-Pa. Dziękuję. -uśmiechnęłam się ciepło

Pielęgniarka wyglądała na miłą i skromną kobietę. Widać było, że cieszy się życiem -uh, jak ja jej zazdroszczę. Delikatnie przemyła zgięcie na mojej prawej ręce płynem antybakteryjnym, po czym lekko osuszyła wacikiem.

-Teraz lekko zakuje.-wbiła ostrożnie igłę w żyłę, na całe szczęście znalazła ją szybko. Nie lubię szczepionek, zastrzyków, ogólnie nie lubię igieł. 
-Połóż się, a ja podłączę ci inne urządzenia, które są niezbędne podczas operacji.- uśmiechnęła się ciepło, odwzajemniłam, pielęgniarka zrobiła swoje, po czym dała mi tabletki i wodę do popicia, łyknęłam to szybko, po chwili moje powieki stawały się ciężkie. Gdy już zasypiałam zobaczyłam wbiegającego Alana.

-Nie! Nie mo... 


**  PO OPERACJI **

Otworzyłam oczy, a światło mnie oślepiło, więc ponownie je zamknęłam. Po chwili zaczęłam mrugać i się powoli przyzwyczajałam. Przy moim łóżku zobaczyłam Alana, który trzymał moją rękę, ścisnęłam ją mocniej.

-Co się dzieje?
-Obudziłaś się! -krzyknął uradowany
-Co jest z Justinem? Ile tutaj siedzisz? Zawołaj lekarzy!
-Whoa, spokojnie.. Siedzę tu dokładnie 36 godzin, a o stanie Justina powiedzą ci lekarze. Wiesz, że się zawiodłem?!
-Dlaczego ?! Źle zrobiłam bo co?! Bo uratowałam życie chłopaka, którego kocham?!
-Nie możesz....
-Czego? Jestem prawie pełnoletnia i sama kieruję swoi życiem! -zaczęłam krzyczeć, nie moja wina, strasznie mnie denerwował.

Po chwili nie widziałam już brata. Urwał mi się film...

*SEN*
Widziałam jakby przyszłość. Widziałam Justina, ze mną i naszym dzieckiem. Jak uroczo wyglądamy jako rodzina. Justin zajmował się naszymi dziećmi. Był naprawdę dobrym ojcem. Tutaj wyglądało to tak jak bym chciała.
-Kochanie wychodzę!
-Znowu wychodzisz. Zawsze jesteś na chwilę, a później wychodzisz i wracasz po południu! Co może masz jakąś kochankę?! Może to jakieś brudne interesy?! A może po prostu masz mnie dość!
-Wychodzę, bo muszę. Nikogo nie mam. Im mniej wiesz tym lepiej!
-Wynoś się! Nie wracaj już nigdy!-łzy spływały mi po policzkach strumieniami, upadłam na kolana i zaczęłam głośnej szlochać.
-Kochanie...
-Nie odzywaj się już do mnie nigdy mam cię dość. Idź znajdź sobie inną, która będzie się z tobą piepr*yła codziennie!
-Nie mów tak bo tak nie jest!
-Oj ja już dobrze wiem jak jest! Jesteś męską dziw*ą!
-K*rwa, nie mów tak!-podszedł do mnie zamachną się...
*PRZERWANY SEN*

-Panno Roksano!
-Umm... Tak? Co się stało? -próbowałam usiąść, ale mocny ból w brzuchu mi to uniemożliwił
-Proszę leżeć spokojnie. Jest pani po operacji stąd te bóle brzucha.
-Co z Justinem?
-Były pewne komplikacje, ale operacja przebiegła bardzo dobrze.
-Mogę go zobaczyć? -zapytałam z nutką nadziei...
________________________________________________________________________________
CZYTASZ=KOMENTUJESZ!
Jak się podoba rozdział?
Przepraszam za opóźnienia- dużo nauki.
Mam do Was prośbę.
Mogłybyście porozsyłać link znajomym ? Byłabym wdzięczna :)
KOCHAM WAS MISIACZKI ;* 
#MUCH #LOVE
(ZA 12 DNI URODZINY MOJE  I JUSSA) #najlepiej!

piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 11

"-A więc..."

-A więc już mamy wyniki.- odparł 
-Mogłabym je poznać? -powiedziałam lekko zdenerwowana... Co ja w ogóle gadam jestem strasznie zdenerwowana, boję się co będzie jeżeli ja nie będę mogła uratować mu życia... Będę musiała znaleźć kogoś na moje miejsce, a wiem, że to nie będzie błahostka... Przegryzłam nerwowo wargę i kiwnęłam głową.
-Ma pani grupę AB+, czyli tu się zgadza... Jest pani zdrowa i nie miała pani żadnych poważnych chorób... A więc....
-Tak?! Oh no proszę! Szybciej.... -powiedziałam błagalnie
-Może pani uratować Justinowi życie!
-Jejkuuuu! -padłam na kolana i zaczęłam płakać. Wszystko jakby stało się łatwiejsze, ale będzie gorzej po zabiegu... Nie wiem czy wytrzymam 2 miesiące, ale będę musiała.
-Dobrze. Proszę się przygotować, zaraz zaczynamy. 
-Umm... Okej. 
W odpowiedzi po prostu się do mnie uśmiechną.
-Doktorze?
-Tak panienko?
-Mogę napisać do niego wiadomość?
-Tak
-A mógłby ją pan później mu przekazać?
-Z chęcią. 
-Dziękuję. -uśmiechnęłam się w podziękowaniu i ruszyłam przed siebie. W trakcie drogi do domu myślałam nad tym ci mu napiszę. Wszystko muszę wyjaśnić. Mam nadzieję, że mnie zrozumie i to nie będą ostatnie wyjaśnienia. Chciałam być przy nim już na zawsze. Boję się, że nie będzie już mnie chciał słuchać. Wiem, że wszystko będzie naprawdę trudne, ale wiem, że damy radę. Musimy, tylko on sprawia, że czuję się jak księżniczka. Jedna samotna łza spłynęła po moim policzku, pozwoliłam jej na to. Za chwilę było ich więcej. Nie krępowałam się bo byłam sama. Był już wieczór więc wszystko ze mnie spływało. W życiu nauczyłam się w ciągu dnia kontrolować, ale w nocy nie umiem. Moje uczucia się mieszają. Nikt nie wie jak to jest. Nikt nigdy mnie w 100 procentach nie rozumiał. Jestem inna. Nie chcę by ktoś się nade mną użalał. Zawsze byłam sama. Moje życie, moje problemy. 
Sama nie zauważyłam kiedy, ale byłam już na podjeździe przy moim domu. Zapłaciłam za taksówkę i weszłam do domu. Spakowałam potrzebne kosmetyki i ubrania. Po wykonaniu tych czynności wyciągnęłam ładną kartkę i mój ulubiony fioletowy długopis i zaczęłam pisać...


"Hej Justin. Już chyba wiesz, że oddałam Ci coś co już od dawna potrzebowałeś.
 Ale zrealizowałam swoje marzenie- zostałam dawcą. Jestem szczęśliwa że akurat Tobie mogłam pomóc. 
Zawsze byłeś dla mnie wszystkim.
 Przyznam, bałam się swoich uczuć. Zraniłeś mnie bardzo, ale moje uczucie nie wygasło.
...
Mam tylko cichą nadzieję, że gdy będziemy mogli się spotkać, 
nie odrzucisz mnie,
tylko będziesz przy mnie.
Wysłuchasz mnie, pomożesz.
Ale nie mogę niczego wymagać bo nie jesteś moją własnością.
...
Przez ostatnie dni byłeś przy mnie zawsze gdy tylko Cię potrzebowałam.
To właśnie Ty mnie wysłuchałeś.
Ty byłeś.
Ty sprawiłeś, że dzień stał się lepszy.
Ty sprawiałeś, że miałam prawdziwy uśmiech na twarzy.
Ty sprawiasz, że czuję się jak księżniczka.
                                                                  Kocham Cię mój księciu, Twoja
                                                            Roksi."
Gdy to pisałam, moją twarz zalał strumień łez. Miałam strasznie mieszane uczucia. Byłam szczęśliwa i smutna. Bałam się jego reakcji, ale ja będę żyła lepiej. Staram się spełniać moje marzenia, a podobno dzięki temu człowiek staje się lepszym. Jeszcze raz przeczytałam list i delikatnie włożyłam go do fioletowej koperty. Wiedziałam, że muszę się zbierać. Wzięłam żółtą kartkę i napisałam wiadomość do rodziców. Wiem, że mogą się zdenerwować, ale nie obchodzi mnie moje życie. Chcę aby innym żyło się lepiej, bo wiem, że nie mam na co liczyć. Moje życie nigdy nie było normalne. 
"Chcę spełnić swoje marzenie. Dziś mam okazję. 
Gdy tylko będę mogła, zadzwonię. Obiecuję.
Wasza kochana Roxi :)"
Wyciągnęłam Iphone 'a i zamówiłam taksówkę, która miała być za 7 minut. Powoli ubrałam płaszcz i air max 'y po czym wyszłam przed dom i czekałam. Moją głowę zapełniały pytania typu "Co by było gdyby..?" lub "Co teraz będzie?". Na całe szczęście nie długo, bo po chwili przyjechał samochód, wsiadłam i podałam adres. Owszem, bałam się. Strasznie się bałam, ale byłam dobrej myśli. Przez chwile po mojej głowie przeszło kilka negatywnych myśli, ale szybko wyrzuciłam je z głowy. 
Sama nie wiem kiedy, ale znalazłam się przy szpitalu. Zapłaciłam taksówkarzowi, chwyciłam torbę i niepewnie ruszyłam przed siebie. 
Nigdy nie lubiłam szpitali. Źle mi się kojarzą. Po chwili byłam przy gabinecie. Zapukałam, a doktor uśmiechną się do mnie ciepło, próbowałam to odwzajemnić lecz niezbyt mi to wychodziło. Chyba to zauważył i przerwał tą niezręczną ciszę.
-Jesteś gotowa?
-Tak. Czy mogłabym na chwilę wejść do Justina?
-Nikt nie może tam teraz wchodzić.
-Proszę. To będzie chyba mój ostatni raz na 2 miesiące. Wie pan jak jest trudno żyć w rozłące z kimś kogo się kocha?
-Ok, wejdź, ale nie na długo. -uśmiechną się
-Dziękuję -pisnęłam i pewnie ruszyłam w kierunku sali numer 7. 
Po chwili już byłam przed nią. Wzięłam głęboki wdech i wydech, a po chwili otworzyłam drzwi. Usiadłam na krześle obok, chwyciłam jego dłoń i ścisnęłam delikatnie. 
"Witaj. To chyba ostatni raz jak się widzimy.
A później czeka nas długa rozłąka.
Może tak będzie lepiej?
może to nas wzmocni?
Mam nadzieję, że mój gest przyjmiesz pozytywnie.
Później będziesz częścią mnie.
Kocham Cię i szkoda, że mnie nie słyszysz.
Do zobaczenia kochanie."
Znów zaczęłam płakać. Bałam się co teraz będzie. Bałam się, że to co było teraz już nigdy nie wróci... Zostało mi wierzyć. Spojrzałam na mój tatuaż na nadgarstku i uśmiechnęłam się przez łzy..
-Pani Roksano, musimy już iść...
_________________________________________________________________________________
PIERWSZY RAZ JEST NA CZAS!
SIEDZĘ DZISIAJ CHYBA 3 H BY MIAŁ JAKIKOLWIEK ŁAD I SKŁAD, MAM NADZIEJĘ, ŻE TO USZANUJECIE.
KOCHAM WAS, DOMII <3 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ