sobota, 13 czerwca 2015

Rozdział 17

         Dni mijały. Każdego dnia przychodziłam tutaj, w to piękne miejsce. Przesiadywałam tu godzinami, a w mojej głowie kłębiło się tysiące myśli. Nie wiedziałam co się dzieje, co słychać u mojej rodziny.. przyjaciół. Martwiłam się... Próbowałam wiele razy zadzwonić do Justina, ale nie odbierał... Odchodziłam już od zmysłów. Pewnego dnia już miałam tego dość! Wstałam z samego rana, spakowałam się, uszykowałam, oczywiście nie zapomniałam poinformować o moim nagłym wyjeździe i ruszyłam na autobus. Na szczęście jeszcze po drodze spotkałam Drake i się z nim pożegnałam. Będę tęskniła za tym miejscem....
     
      Po kilku godzinach stałam przed domem. Nie mogłam się ruszyć z miejsca, nie wiedziałam co się u nich działo przez tyle czasu... Po kilku minutach weszłam do środka z wielką walizką.

-Mamo, tato! Wróci...-w domu nie było niczego. Było pusto. Wyjechali i zostawili mnie samą... Nie chcieli mnie!! Moja własna rodzina mnie nie chce!- upadłam na kolana i zaczęłam głośno szlochać. Nie wiedziałam co mam teraz ze sobą zrobić. Nawet nie mam gdzie mieszkać. Nie mam żadnych funduszy ani dachu nad głową. Po chwili wstałam i zaczęłam chodzić po mieszkaniu, przypominając sobie każde wydarzenie po kolei. Niektóre same przez siebie wywołały na mojej twarzy uśmiech. Na koniec siadłam na schodach i czułam ogromną samotność spoczywającą na moich barkach.
Justin! Przecież on nie mógł wyjechać! Wybiegłam z domu jak oparzona i biegłam ile sił w nogach przez cztery przecznice. Gdy stanęłam u progu jego domu, zawahałam się. Ale musiałam wiedzieć jak się czuje! Co z nim się dzieje! Po chwili byłam już pod jego drzwiami i zapukałam.
-Ide!-usłyszałam ten idealny, lekko zachrypnięty głos.-Roks..
-Nienawidzę cię! Jesteś zwykłym egoistą! Jak mogłeś mi to zrobić idioto!-rzuciłam się na niego z pięściami i głośnym szlochem
-Csii myszko-przyciągną mnie do siebie i pocałował w czubek głowy, nadal szlochałam w jego klatkę piersiową, wciągną mnie do środka i posadził mnie na swoich kolanach. Wtuliłam się w jego szyję. Tak bardzo za nim tęskniłam, tak bardzo mi go brakowało.
-Jak mogłeś mi to zrobić?-wyszeptałam z wyrzutem -Jak mogłeś pozwolić mi cierpieć?-zerwałam się z jego kolan- Jak mogłeś o mnie zapomnieć?! Jesteś zwykłym dupkiem, który martwi się tylko o siebie i swój zgrabny tyłek! Umierałam z tęsknoty! Martwiłam się każdego dnia, a ty nie dałeś żadnego znaku życia!-krzyczałam na całe gardło, ile sił w płucach.
-Nie mógłbym o tobie zapomnieć-szepną patrząc głęboko w moje oczy
-Zrobiłeś to Justin... Zostawiłeś mnie wtedy gdy cię na prawdę potrzebowałam...
-Nie miałem jak się odezwać.
-O czym ty do mnie mówisz? Słaba wymówka, a ja nie jestem naiwna i łatwa jak ci się wydaje...-wstał i powoli do mnie podszedł
-Tęskniłem za tobą każdego dnia, myślałem o tym jak się czujesz i co robisz. Byłem ciekawy czy o mnie myślisz, czy nadal jestem dla ciebie ważny.-założył mi pasmo włosów, które opadło mi na twarz- jesteś światełkiem w moim życiu, promyczkiem który świeci tylko dla mnie.  Kochanie nie wiem czy to do ciebie dotarło, bo ja nadal nie mogę w to uwierzyć, ocaliłaś mi życie! Dzięki tobie teraz tu jestem! Cholera, jakim dupkiem musiałbym być, żeby ciebie zostawić po tym co dla mnie zrobiłaś! Roksano Beckham, ja Justin dupek Bieber kocham cię na zabój!-miałam łzy w oczach, chłopak podszedł i mnie czule pocałował. To był jeden z tych pocałunków, w których oddawaliśmy wszystkie swoje uczucia i miłość do siebie.
-A więc czemu nie zadzwoniłeś ani razu?
-Zgubiłem telefon-podrapał się po karku, a jego policzki nabrały lekko różowego koloru, ja natomiast wybuchłam niekontrolowanym śmiechem
-Jesteś taki beznadziejny-zażartowałam i pokręciłam głową.
Resztę dnia spędziliśmy razem. Opowiadaliśmy sobie o wszystkim co się działo. Zbliżał się wieczór, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Przecież nie mam dachu nad głową...
-Co się stało z moimi rodzicami?-szepnęłam, ponieważ nie dałabym rady wypowiedzieć tych słów głośniej przez tą gule, która utworzyła się w moim gardle
-Co to za pytanie?-spojrzał na mnie zdezorientowany
-Nie ma ich.. Dom jest cały pusty...- łzy spłynęły po mojej twarzy
-O czym ty mówisz?
-Przyjechałam dzisiaj. Chciałam przywitać się z rodzicami i zostawić rzeczy, ale nikogo ani niczego tam już nie było. Oni mnie zostawili. Już mnie nie chcą Justin. Nie zapewnili mi nawet dachu nad głową... zostawili na pastwę losu- szeptałam, a moja twarz była mokra od łez
-Nie mam o niczym pojęcia! Jak oni mogli to zrobić?! Jak mogli zostawić cię samą, bez żadnych słów wyjaśnień? Oh kochanie-przytulił mnie do siebie i całował całą moją twarz.-Masz mnie. Nigdy nie będziesz sama, a zamieszkasz ze mną. Zaopiekuję się tobą najlepiej jak potrafię.
-Justin jak ja mam ci dziękować? Ratujesz mi życie!
-No to jesteśmy kwita!- uśmiechną się do mnie w najlepszy sposób jaki umiał i dodał mi otuchy.
Niedługo po tym pojechaliśmy samochodem po moją walizkę, która została w domu. Wiedziałam, że mam Justina, ale czułam się przygnębiona, samotna. Wyobraź sobie jak to jest gdy zostawia cię rodzina, Wyjeżdża bez słów wyjaśnień. Nie wiem o co tu chodzi, co im zrobiłam... Mam 17 lat, jeszcze się uczę i chciałabym się bawić jako nastolatka.... Niestety nie jesteśmy w stanie przewidzieć co się stanie, jaki plan ma dla nas los... Wiedziałam jedno. Muszę dorosnąć, być odpowiedzialna i maszerować przez życie z wielką pewnością siebie by podołać wszelakim problemom. Jechaliśmy w ciszy. Gdy byliśmy pod domem, spojrzałam na nią z tęsknotą. Justin zabrał walizkę, a ja jeszcze raz rozejrzałam się po pomieszczeniach. Chodziłam w tę i s powrotem, przypominając sobie wszystkie kłótnie, żarty, rozmowy. W moim gardle znów zaczęła tworzyć się wielka gula, a z oczu popłynęła jedna samotna łza. Nie słyszałam kiedy Justin wszedł do pomieszczenia, objął mnie dając poczucie bezpieczeństwa, lekko masując moje plecy.
-Jestem tu dla Ciebie. Damy radę-mówił mi do ucha.
-Nie mamy innego wyjścia, Justin. Od dziś musimy dorosnąć. Musimy być odpowiedzialni. Musimy się wspierać i grać w jednej drużynie.-chłopak przytulił mnie jeszcze mocniej i pocałował w czoło.
-Kocham cię najmocniej na świecie. Dla nas jestem w stanie zabić...
Oboje wiedzieliśmy, że musimy stawić czoła wyzwaniom.
Gdy wróciliśmy do domu, byliśmy bardzo zmęczeni od napływu tych wszystkich emocji jednocześnie.  Od razu położyliśmy się spać.
Następny dzień to był powrót do rzeczywistości. Umyłam się, zrobiłam śniadanie i poszłam obudzić Justina.
-Kochanie-zaczęłam całować jego całą twarz, a Justin zaczął chichotać.
-Takie poranki to ja lubię-złapał mnie w pasie i przewrócił nas tak, że teraz on był nade mną-Kocham cię-pocałował mnie w usta.
-Ja ciebie też, a teraz ruszaj dupsko. Dzisiaj szkoła!-Justin głośno jękną i opadł na poduszkę.-Czekam na dole.
Po piętnastu minutach chłopak zszedł gotowy do szkoły i zaczęliśmy jeść śniadanie.
-Czemu tak na mnie patrzysz? Z moją twarzą jest coś nie tak?
-Jest wszystko tak jak powinno być. Tu gdzie teraz jesteśmy, w tej sytuacji. Widocznie taka była kolej rzeczy, a ja dziękuję Bogu, że tak się stało. Jesteś najlepszym co mam w życiu.-uśmiechnęłam się do niego.
-Dziękuję, że przy mnie jesteś.



_________________________________________________________
Wiem, wiem!
Długo nie było rozdziału, ale byłam po operacji i nie mogłam siedzieć przy komputerze!
sama jestem zaskoczona, że dodałam to dziś, bo mam w szkole totalną masakre!

Do następnego! bye ;*
       

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 16

-Spokojnie Skarbku. Też Cię kocham, będę. Do zobaczenia... "niedługo" pomyślał przytulił mocniej się do niej. Pocałował ją czule w czubek głowy i uśmiechnął się pocieszająco...

Wsiadłam do samochodu. Popatrzyłam jeszcze w stronę ukochanego, a w oku od razu zakręciła się łza. Wiem, że strasznie będę tęskniła. Muszę uwolnić moją głowę od tych myśli. Teraz musi być już tylko lepiej. Nie, nie oszukujmy się, nigdy nie będzie dobrze. Ostatnie dni były prawie udane. Uh.. Tak, prawie. Miałam przy sobie Justina. Jest całym moim światem, sercem... ale brakuje mi jednej osoby. Na początku byłam tak jakby zła na Boga, że mi ich zabrał, ale później dotarło do mnie, że nie mogę być samolubna. Oni tu na ziemi strasznie cierpieli. Pamiętam jak przyszłam do babci, w tedy, gdy już powoli jej nie było... To było straszne. Tak, wtedy też byłam samolubna... Widziałam podłączoną ją do jakiegoś urządzenia, bo ni mogła już sama oddychać. Wszędzie rurki, kabelki... Jeszcze nie mogła mówić... Sepleniła... Cały czas spała... Nieruchomo... Śniła jej się własna matka... Otwierała oczy na zaledwie 5 sekund i znów zasypiała... Ja nie siedziałam wtedy z nią... Płakałam i wychodziłam.. Nigdy sobie tego nie wybaczę... Ostatnie chwilę spędziłam bez niej. Wiedziałam, że pomimo jej stanu, ona wyzdrowieje... Niestety nie stało się to.. Zmarła.. A łzy dalej kręcą mi się w oku gdy tylko przypomnę sobie ten straszny widok. Jest to straszne. Lecz w głowie nie widzę jej tylko takiej. Pamiętam ją też uśmiechniętą i wzruszoną jak mówiłam jej wierszyk na dzień babci.


~*~

Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam piękny widok. W oczy rzucał się ogromny oszklony budynek, przed nim mały staw, nad nim mały mostek, a obok drewniane ławki, dookoła było mnóstwo różnorodnych kwiatów, całą tą kompozycję oświecało słońce. Spodobało mi się tu. Po chwili samochód staną, a kierowca otworzył mi drzwi.
-Witamy w sanatorium panno Roksano- kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam. Kierowca był w średnim wieku.
-Jak pan to robi?
-Co takiego?
-Cały czas jest pan uśmiechnięty...-zmarszczyłam czoło.
-Może się przejdziemy?-kiwnęłam głową i ruszyliśmy po równej ścieżce. Szliśmy w zadumieniu przez długi czas.

-A więc?..-zagadnęłam.
-Jesteś niecierpliwa-zaśmiał się lekko.
-Owszem, Chciałabym poznać pana idealny przepis na życie.
-To tutaj.-rozejrzałam się dookoła, a widok był po prostu nieziemski. Byliśmy w pięknym ogrodzie. Było tu piękne spokojne jezioro, a nieopodal jedna, samotna ławka, przy której rozpoczynały się piękne rzędy róż. Każda z nich była tak pięknie wyeksponowana przez promienie słońca. Zabrakło mi słów... Popatrzyłam na kierowce z wielkim uśmiechem.
-Tak wiem.-uśmiechną się
-Co dalej?
-Usiądźmy- powoli ruszyliśmy w stronę ławki.-Swoje szczęście poznałem własnie tutaj. Na początku pracowałem w sanatorium jako boy*, miałem 20 lat. Często przyglądałem się ludziom. Gdy pojawiła się ona, zwariowałem. Miała długie blond loki i kwiaciastą suknię. Za ten uśmiech byłem w stanie oddać własne życie. Obserwowałem ją każdego dnia. Codziennie wychodziła o tej samej porze, byłem zaintrygowany, więc postanowiłem ją śledzić. Przychodziła właśnie tutaj, siadała na tą ławkę i przesiadywała godzinami. Przychodziłem za nią każdego dnia. Tak, wiem to banalne ale byłem młody...-zaśmiał się- Któregoś dnia postanowiłem się odważyć i do niej podejść. Była wystraszona i zaczęła krzyczeć-z jego gardła wydobył się gardłowy śmiech-Nie wiedziałem co mam powiedzieć, byłem zakłopotany. Przez długi czas nie przychodziłem już za nią. Nie wiedziałem co mam robić. Ta kobieta zawładnęła moim sercem i rozumem. Pewnego dnia, zupełnie zamyślony szedłem przed siebie. Myślałem o tym co się ze mną dzieje. Moje nogi przyprowadziły mnie tutaj. Dopiero wtedy zacząłem się rozglądać i byłem oczarowany. Ten widok ujął moje serce.-Po co tu przyszedłeś?-usłyszałem zaskoczony.-Umm... sam nie wiem...-powiedziałem zakłopotany drapiąc się po karku.-Mam na imię Drake.-wyciągnąłem dłoń w jej stronę.-Blanca- ująłem lekko jej drobną dłoń i ucałowałem. Później usiedliśmy na tej ławce i rozmawialiśmy. Spotykaliśmy się tu każdego dnia. Do głowy przychodziły nam co raz to bardziej zwariowane pomysły. I tak minęło lato, a ona musiała wyjechać, byłem załamany, nie wiedziałem co mam zrobić...Moje serce rozbiło się na miliony kawałków. Przyszedłem tutaj i błagałem ją by została, nie mogła. Wyjechała, a ja nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca, nic mi nie wychodziło. Rzuciłem wszystko i pojechałem do niej. Starałem się, chodziłem po różnych urzędach, spałem na ulicach, ale nie traciłem nadziei, Któregoś dnia zobaczyłem ją, szła ulicą z szerokim uśmiechem.-Blanca!-krzyknąłem, obejrzała się i zobaczyła mnie biegnącego w jej stronę, była naprawdę zaskoczona.-Co ty tu robisz?-powiedziała cicho.-Przyjechałem do ciebie. Nie mogłem się na niczym skupić, nic mi nie wycho...-uciszyła mnie pocałunkiem-Cieszę się, że jesteś!... I po tamtym wydarzeniu zamieszkałem tam. Jej rodzice przyjęli mnie bardzo ciepło, ogólnie okazało się, że jej rodzice byli przyjaciółmi mojej rodziny, pozwolili mi mieszkać u nich, jej ojciec zatrudnił mnie w swojej firmie hutniczej. Wszystko było idealne, ale nie na długo...-powiedział ściszonym głosem-po roku okazało się, że ma białaczkę i nic nie da się już zrobić, zawsze mi powtarzała, że mogę być smutny jak się pożegnamy... Była wspaniała i tęsknię za nią...
-Tak mi przykro.... Dlaczego mi pan to powiedział?-zapytałam ciekawa.
-Mów mi Drake.-uśmiechną się szczerze- Wiem, że coś cię trapi, nie wiem co bo nie znam twojej historii, ale tym skrótem z mojego życia chcę ci przekazać, że w naszym życiu nie ma czasu na smutek. Ja straciłem osobę, która była światłem w moim ponurym życiu. Ona nauczyła mnie patrzeć na ten świat przez różowe okulary. Gdy ona odeszła przypomniały mi się jej słowa ,, Ból czyni cię silnym. Strata czyni cię potężnym". Było mi naprawdę ciężko, ale wiedziałem, że ona byłaby naprawdę zła gdybym był smutny, ponieważ nigdy się nie pożegnaliśmy.
____________________________________
BAM BAM BAM!
Mała niespodzianka po takim czasie :) 

Mam nadzieje, że ktoś tu jeszcze zagląda :)
See you soon :*